×

Budapeszt, city break z dzieckiem

W natłoku przedświątecznych zadań bojowych nie było czasu na spisanie swoich wrażeń z wyprawy do Budapesztu. Przejrzeć wszystkich zdjęć też nie było kiedy i dopiero teraz przyszedł czas na uporządkowanie wspomnień. 4 dni w stolicy Węgier miało być dla nas lekko przełomowe, bo to była pierwsza podróż bez wózka dla Lucy. Dodatkowym czynnikiem stresogennym była barbarzyńsko wczesna godzina wylotu z Okęcia. Nasz lot startował o 7:00 rano, więc biorąc pod uwagę ilość kurtek, czapek, szalików, rajtów, ciężkich butów i innych posiadanych akcesoriów, które trzeba z siebie zdjąć przy przechodzeniu kontroli na lotnisku, i jeszcze obowiązkowe siku i oglądanie samolotów na płycie, oraz to że tego dnia akurat były opady śniegu, które oczywiście zaskoczyły drogowców, lepiej byłoby się nie kłaść wieczorem spać. 

Lot z Warszawy do Budapesztu trwa około godziny, mały huragan nie zdąży się nawet rozkręcić i nie trzeba zabierać wiele atrakcyjnych gadżetów zatykających rozdarty dziub. Bilety w dwie strony to koszt rzędu 100-150zł jeśli się postaramy. Wizzair od października zwiększył rozmiary bagażu podręcznego wchodzącego w cenę biletu, więc bez problemu można się spakować (nawet z dzieckiem) na kilkudniowy wyjazd. Trzeba pamiętać, że po wylądowaniu zapewne czeka nas spacer po płycie lotniska (ciekawsza opcja niż jazda autobusem) więc trzeba zabrać ciepłą czapę, bo trochę wieje. 

Ten wyjazd miał być bardzo ekonomiczny. U nas był gorący okres przedświąteczny, Ula która kolejny raz nie bała się z nami jechać, była między kolejnymi egzotycznymi wyprawami (o wszystkich podróżach Uli można poczytać na blogu wanderlust-justgo.blogspot.com ). Niestety mniej-więcej w pół godziny po wylądowaniu naszą ekonomię diabli wzięli, bo dostałyśmy mandat za brak skasowanego biletu w metrze. Żeby było jeszcze zabawniej to bilet miałyśmy kupiony, tyle tylko że jako dwie mentalne blondynki nie znalazłyśmy kasownika. Niestety jęczące dziecko na rękach, błagalny wyraz pyska oraz udawanie że "my nie panimajem" nic nie dały. Z węgierskimi kontrolerami nie wygrasz. Chociaż są bardzo mili i ewentualnie zaprowadzą do bankomatu, żeby się nie zgubić, to poczucie obowiązku jest u nich silnie zakorzenione i w ten sposób byłyśmy uboższe o 100zł każda. Luśkę jakoś oszczędzono. A z mandatem w garści mogłyśmy jeszcze jeździć komunikacją przez kolejną godzinę. 


Mimo posiadania mandatu przejażdżka jedną z najstarszych linii metra na świecie byłą przyjemna. Stacje żółtej linii są bardzo ładne, czyste i eleganckie. Z poprzedniej wizyty w Budapeszcie zapamiętałam przerażająco duże ilości bezdomnych śpiących w metrze, tym razem nie zauważyłam tego problemu.

Pierwszym i obowiązkowym punktem zwiedzania miasta był Parlament. Charakterystyczna budowla powstała na przełomie XIX i XX wieku i stała się jednym z symboli miasta. Niestety znam swoje dziecko i nie zdecydowałyśmy się na zwiedzanie środka budowli, a szkoda bo ponoć jest pięknie. Bilety można zarezerwować przez internet., obywatele UE mają tańsze bilety. Z zewnątrz też robi imponujące wrażenie.

Po przejściu Mostu Łańcuchowego, strzeżone przez lwy, docieramy pod wzgórze zamkowe. Możemy na nie wejść pieszo lub jeśli posiadamy w grupie zbuntowaną 2-latkę można wjechać kolejką. Kolejka to drobne 6 euro za bilet w dwie strony, młodociany wyjec jedzie za darmo.
Z góry rozpościera się fantastyczna panorama miasta. Dodatkowo koniecznie trzeba obejrzeć bajkową Basztę Rybacką, barwny kościół Macieja, Węgierską Galerię Narodową, czy Muzeum Historii Budapesztu. 
Na wzgórzu są również liczne knajpki i kawiarenki dla spragnionych lub umierających z braku lodów.
Idąc całkiem w drugą stronę docieramy do monumentalnego Placu Bohaterów. Obok znajdziecie Park Historii Kolei Węgierskiej oraz XIX-wieczny baśniowy zamek Vajdahunyad, w którym mieści się Muzeum Rolnictwa. W lasku miejskim można odpocząć lub pobiegać, żeby młodzież spożytkowała jakoś swoją energię.
Po drodze warto również zwiedzić Muzeum Terroru ( otwarte od wtorku do niedzieli). Ja odwiedziłam je przy poprzedniej wizycie w tym mieście. Odwiedziny tam robią dosyć wstrząsające wrażenie, jeszcze trochę zbyt silne dla małego dziecięcego umysłu.
Budapeszt jest idealnym miastem na krótki city break z dzieckiem u boku. Łatwiej jednak będzie gdy dziecko już jest chodzące, bo np. na niektórych stacjach metra brak jest wind, a zabytkowe tramwaje chociaż piękne są też bardzo wysokie. W kamienicach w centrum nie uświadczy się również wind, a piętra są pieruńsko wysokie. 

Z lotniska do centrum łatwo dojechać komunikacją miejską. Można wybrać autobus linii E200, który dowiezie nas do niebieskiej linii metra (stacja Köbanya-Kispest). Najłatwiej podążać za tłumem, bo to popularny sposób na dostanie się do centrum. Trzeba wtedy zakupić bilet przesiadkowy za  530HUF-dostaje się 2 bilety, jeden do skasowania w autobusie, drugi do metra. Między liniami metra można się swobodnie przesiadać. Tylko pamiętajcie o kasowaniu tych biletów, kontrolerzy są nieprzejednani. 
Można też wybrać linię E100, która dowiezie nas do centrum (Deák Ferenc tér) gdzie jest dogodny punkt przesiadkowy. Jednak na ten autobus bilety kosztują 900 HUF. 
Bilety możemy kupić na terminalu lotniska, a w mieście w licznych biletomatach. Do większości atrakcji spokojnie możemy dojść na piechotę. Jeśli przewidujemy jednak odwiedzenie dalszych punktów miasta, lub mamy kogoś kogo bardzo bardzo bolą nóżki to można rozważyć zakup bloczka 10-ciu biletów, lub biletu 24 lub 72-godzinnego. Dzieci do lat 6-ciu jeżdżą za darmo. 

Nocleg zarezerwowałyśmy ze sporym wyprzedzeniem przez Booking.com. Wybrałyśmy Caterina Private Rooms and Apartments. W cenę co prawda wliczone jest śniadanie, ale zaliczają się do niego tosty z dżemem, ewentualnie serkiem śmietankowym i płatki z mlekiem. Ale jest też kawa i herbata bez ograniczeń. Hostel ten bez problemu przyjmie nas wcześniej niż zaczyna się doba hotelowa. Trzeba tylko pamiętać, że znajduje się na 3, bardzo wysokim piętrze i nie ma windy, ani miejsca gdzie ewentualnie można zostawić wózek dziecięcy. My dostałyśmy pokój w osobnym mieszkaniu więc Luśka spokojnie mogła szaleć i nikomu nie przeszkadzać. 
Nasz hostel znajdował się obok placu Oktogon, gdzie jest stacja żółtej linii metra, a sam plac jest bardzo reprezentacyjny. Dodatkowo w okresie przedświątecznym był pięknie rozświetlony przez migoczące światełka. 

W wielu miejscach dostaniecie mapki miasta, oraz plan komunikacji miejskiej. Nawet biorąc pod uwagę język, którego nie da się zrozumieć, Budapeszt jest miastem w którym się nie zgubicie.

Księżniczkowo-bajkowy Budapeszt na pewno odwiedzimy jeszcze nie raz, bo zostało jeszcze dużo miejsc do odwiedzenia.




12 komentarzy:

  1. Ojj... Faktycznie słabo rozpoczął się Wasz wyjazd. A zawsze myślałam, że Polak-Węgier, oś tam, coś tam, i krzywdy by nam nie zrobili... ;)

    PS Robiłam na święta z Twojego przepisu tatar śledziowy i ciasteczka miodowe – rewelacja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja to nie wiem ile tokaju trzeba by wypić, żeby zrozumieć się z Węgrami (a nawet z Węgierką) dogadać....a tak na poważnie to nawet czytałam gdzieś o tym, że trzeba uważać na kontrolerów bo się z nimi nie idzie dogadać i ubłagać i bach...ale cóż, pieniądze rzecz nabyta, a liczą się przygody :)
      a poza tym bardzo się cieszę, że moje przepisy się sprawdziły :)

      Usuń
  2. Budapeszt jest piękny - lubię to miasto :) A co do kontrolerów... rzeczywiście mają poczucie obowiązku i to nie tylko w metrze. Pamiętam, jak byliśmy w Budapeszcie samochodem. Zostawiliśmy auto na parkingu blisko Mostu Łańcuchowego - chcieliśmy przez krótką chwilę rzucić okiem na rzekę i zaraz ruszać w stronę Polski. Parking płatny był od 8:00, ale jako że dochodziła 7:50 nie zapłaciliśmy. Teoretycznie mieliśmy się wyrobić, jednak kontemplowanie widoku zajęło nam kilka minut i do samochodu wróciliśmy o 8:03. Już na nas mandat za wycieraczką czekał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. naprawdę? to już kolejna historia o mandacie, który w Budapeszcie pojawił się w ciągu 2-3 minut nieprzepisowego parkowania. Jednym słowem...trzeba się tam mocno pilnować i nie dać ponieść wrażeniom estetycznym. Jest bajkowo i przepisowo :)

      Usuń
  3. Musimy wrócić jak będzie cieplej i Huragan będzie miał dłuższe nogi 😉 pięknie tam było!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak nie będzie 50 warstwa kurtek puchowych to łatwiej wziąć Luśkę na ręce :) ale fakt, Budapeszt jakoś do tej pory zimą tylko zwiedziałam....ale Ula jeszcze Lwów, Wilno bym znowu chciała odwiedzić, Rygę......i tylko fundusze trzeba zebrać :)

      Usuń
  4. Miasto rzeczywiście bardzo ciekawe i bogate w atrakcje. Byliśmy raz jeden dzień - zdecydowanie za mało:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj jeden dzień to zdecydowanie za krótko. Ja już 3 raz byłam w Budapeszcie, a ciągle czuję niedosyt :)

      Usuń
  5. Budapeszt to miasto dobre na każdą porę roku! :) Uwielbiam dzielnicę żydowską!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dzielnicę żydowską odwiedziłam przy poprzednim pobycie. Przy każdej kolejnej bytności stwierdzam, że jeszcze tyle do zobaczenia zostało i chętnie wracam na Węgry :)

      Usuń
  6. Ale przepiękne obrazy :) Budapeszt wydaje się być bardzo klimatycznym miastem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jest bardzo klimatyczny. Moje dziecko twierdzi, że dużo tam "księżniczkowych" zamków :) faktycznie architektura ma swój niepowtarzalny styl, jedzenie jest pyszne (właśnie szykuję wpis gdzie fajnie zjeść w Budapeszcie) i widoki niezapomniane :)

      Usuń

Copyright © 2016 Kuchnia Pysznościowa- blog kulinarny , Blogger