551. Makaron z prostym sosem z pieczonej dyni i pomidorów
10/25/2017
dynia
,
makaron
,
Na obiad
,
pasta
,
wegetariańskie
Jest taka grupa ludzi, która praktycznie zawsze wywołuje we mnie szczękościsk połączony z toczeniem piany z pyska i ponurymi spojrzeniami zapowiadającymi możliwość mordu ze szczególnym okrucieństwem. To takie kobiety, którym nigdy nie rozmazał się tusz do rzęs choćby właśnie wylały morze łez, kreska na oku zawsze jest perfekcyjnie równa i symetryczna do tej na oku obok, apaszka na szyi nigdy nie przypomina chomąta lub fantazyjnej szubienicy, a fryzura wygląda dopiero co skończył ją muskać stylista a nie huragan Katrina. Jednym słowem niezależnie od okoliczności są perfekcyjne, a tą perfekcyjność przenoszą też na swoje perfekcyjne dzieci. One nigdy nie robią rozdzierających scen z biciem pokłonów na podłodze w sklepie o kinder jajo, nigdy glut nie zwisa do pasa przy jednoczesnym usmarkaniu rękawów po same pachy, nigdy też nie doprowadzą matki do zawału serca swoją szaloną kreatywnością. I tych dzieci idealnych jest zawsze gromadka...a nie jeden rozwydrzeniec.
Tak patrzę z zawiścią na takie matki, które nie mają zachrypniętego gardła od powtarzania jak katarynka "Lucy wychodzimy, musimy wyjść, zostaw już te klocki, załóż buty musimy wyjść, Lucy kochanie mama zaraz zwariuje musimy wyjść, nie weźmiemy tego konika musimy wyjść, M-U-S-I-M-Y-W-Y-J-Ś-Ć-D-O-C-H-O-L-E-R-Y".
Kocham moje dziecko miłością ogromną, ale są takie dni, gdy marzę o długich wakacjach w domu bez klamek, ubrana w gustowny kaftanik. Są takie dni jak ten gdy po tygodniu zalegania w całym domu pudeł z puzzlami 3d dla dorosłych, czyli meblami od szwedzkiego potentata, nareszcie zobaczyłam podłogę. Do tej pory, przez dokładnie tydzień dzień w dzień potykałam się o to samo pudło na środku salonu. To samo pudło, które było torem do jazdy na hulajnodze dla Lucy i które było najdroższym na świecie drapakiem dla kota. Wiem, że czasem warto mieć gest, ale niech sobie kocica znajdzie coś innego do ostrzenia pazurów. Przez tydzień to mi poziom ciśnienia dostatecznie wzrósł, żebym kawy w ogóle nie potrzebowała.
Podłoga odsłonięta po tygodniu przedstawiała sobą widok nędzy i rozpaczy, tony okruchów, kocich kłaków i lepiej nie dociekać czego jeszcze. Zanim zabrałam się za śniadanie, mój ukryty pedantyzm kazał mi odkurzyć dokładnie cały dom i wypucować wszystkie podłogi, tak żeby nie było obawy śmiertelnej choroby gdy Luśka po raz kolejny zje coś co wcześniej upadło. Pani Rozenek byłaby ze mnie dumna. Z rozwianym włosem i obłędem w oczach wysprzątałam na błysk całe mieszkanie, a potem smażyłam naleśniki, żeby dziecku wynagrodzić jakoś warczenie mamusi przez cały poranek.
I tak stoję sobie przy kuchni i smażę i przeklinam konkubenta, co zapragnął zmian i sprowadził te meble do domu. I nagle słyszę "mamo nie dobra ta czekolada". O święty Jeżu? To my mieliśmy w domu czekoladę i ja nic o tym nie wiem. I się odwracam i widzę to moje dziecko wysmarowane czymś brązowym na tym pysiu pyskatym. I brązowe ślady za nią. I brązowe wszystkie ubrania i kanapę i tą czystą do niedawna podłogę i nawet kota brązowego chociaż jako żywo powinien być czarny. I widzę paczkę kakao. I chcę jeszcze bardziej ubić konkubenta, bo to on sobie wczoraj kakao kupił na uzupełnianie magnezu w organizmie, i go nie schował. Zaraz mu uzupełnię magnez, jak wszystkie magnesy z lodówki mu wepchnę w tyłek. Nosz kurna.
Żeby zagęścić jeszcze sytuację od 2 dni nie mieliśmy ciepłej wody, bo była awaria na naszej ulicy. I to moje szalone dziecko musiałam dokładnie umyć pod lodowatym prysznicem. Lucy nie docenia jeszcze zbawiennego działania na skórę zimnej wody. Z wierzgającego dziecka ciężko wymyć wszystkie ślady kakaowej zabawy.
Już mi było wszystko jedno. Jeszcze na dokładkę stłukłam cały słoik dżemiku od mamuni. Niby konkubent się pojawił, sprzątnął słoik, zapewnił że pójdziemy na zakupy, że nie trzeba robić obiadu bo zjemy coś niezdrowego w fast-foodzie. No pięknie. Tylko, że w tym centrum handlowym pani dziedziczce chciało się siusiu. Poszliśmy do łazienki, konkubent oczywiście został za drzwiami zawalony torbami, kurtkami, misiami pluszowymi i jeszcze nadgryzioną bułą. Trzymam to moje małe szczęście i balansuję walcząc z grawitacją na sklepową porcelaną i z własnym pełnym pęcherzem niemiłosiernie uciskanym w tej pozycji. I wtedy słyszę sakramentalne "mama już". To się odginam i chcę postawić to szczęście na podłodze i nagle świat zwalnia. I tak klatka po klatce mi się pojawia taki obraz w głowie. Ja ją chcę postawić na ziemi, i nagle czuję jakąś ciepłą kulkę na ręce i słyszę krzyk Lucy "mama jeszcze" i już wiem, że ten dzień jest całkiem przesrany.
Powinnam poszukać może kolektury lotto i zagrać o grube miliony.
A w najbliższym czasie mam zamiar wynagrodzić sobie tą traumę i najwyższe rodzicielskie poświęcenie. Dlatego będzie dużo makaronów i dużo czekolady. Do diabła z dietami i niskokalorycznym żarciem. Pozbawiłam się złudzeń i nigdy nie będę idealna, ale za to najedzona pysznościami. Na pierwszy ogień poszedł makaron z prostym sosem z pieczonej dyni i pomidorów. Mało roboty, dużo smaku. A moje dziecko przy jedzeniu go oczywiście jest usmarowane po czubek głowy. I dobrze mi z tym.
A dziś jest Dzień Makaronu więc też świętujcie, żeby mieć lepszy dzień.
A dziś jest Dzień Makaronu więc też świętujcie, żeby mieć lepszy dzień.
MAKARON Z PROSTYM SOSEM Z PIECZONEJ DYNI I POMIDORÓW:
-ok. 400g ulubionego makaronu (np. fusilli od Lubelli)
-1 średnia dynia hokkaido
-ok. 3-4 duże dojrzałe pomidory malinowy
-1 duża cebula
-3-4 ząbki czosnku
-ok. 100g sera ricotta
-pęczek natki pietruszki
-sól, pieprz, oliwa
-ewentualnie -3-4 suszone pomidory
1. Dynię i pomidory myjemy, kroimy na mniejsze kawałki, skrapiamy oliwą i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180st, na około 30 minut. Po tym czasie wyjmujemy warzywa z piekarnika i miksujemy je na gładko.
2. Na patelni rozgrzewamy duży chlust oliwy. Wrzucamy na nią posiekaną drobno cebulę, a gdy się zeszkli dodajemy posiekane ząbki czosnku i zmiksowaną dynię z pomidorami. Dodajemy również ser ricotta i ewentualnie posiekane suszone pomidory. Doprawiamy całość solą i pieprzem. Mieszamy dokładnie i podgrzewamy wszystko jeszcze 10 minut na małym ogniu, a potem zdejmujemy z ognia i dodajemy posiekaną natkę pietruszki.
3. W międzyczasie trzeba ugotować makaron według przepisu na opakowaniu, tak żeby był al dente. Gdy makaron będzie gotowy, odlewamy ok 1/3 szklanki wody z gotowania i odcedzamy makaron. Wodę dodajemy do sosu z pieczonych warzyw i wsypujemy do niego makaron. Całość dokładnie mieszamy i nasz makaron z sosem z pieczonej dyni i pomidorów jest już gotowy.
SMACZNEGO!
#Lubella#ŚwiatowyDzieńMakaronu#ŚwiatowyDzieńMakaronu2017#świetujzlubellą#makaronlubella #lubellauwielbiam
Uwielbiam makarony! Ale nie jadłam nigdy z dodatkiem dyni ;) Poki sezon trwa czas spróbować ;)
OdpowiedzUsuńkoniecznie spróbuj. Dynia jest bardzo smakowitym dodatkiem do makaronu :)
UsuńMam dynię ale taką "standardową" do wydrążania czy nada się do tego przepisu?? :)
OdpowiedzUsuńnada się, tylko właśnie trzeba ją wydrążyć-hokkaido jest o tyle prostsza, że nie trzeba jej obierać ze skóry :)
Usuń